7 piątków 13. miłośnika piór

Daliście sobie wmówić, że jak pech, to tylko w piątek trzynastego? Nic z tych rzeczy! Bądźcie gotowi na uderzenie niefartownych zdarzeń niezależnie od daty. Prawda jest taka, że piątek trzynastego jest… codziennie. Każde środowisko ma swoje pechy i peszki, które wymienia się z pamięci na pytanie o typowe nieszczęście. Oto 7 piątków 13. miłośnika piór wiecznych.

1. Koniec atramentu w najmniej spodziewanym momencie

Wydaje się, że to nic, ale powiedzcie to temu, komu pióro sucho zaszurało pod ręką podczas egzaminu, albo przy składaniu ważnego podpisu. Najpierw jest nerwowy ruch stalówką, potem rozkręcanie, by sprawdzić nabój, albo zerkanie w okienko podglądu. Pół biedy, jeśli ma się pióro na naboje i zapas pod ręką, ale gorzej, jeśli pióro jest na tłoczek. Kto u licha nosi ze sobą kałamarz? No dobrze – ja. Ja noszę.

2. Pióro turlające się z biurka

Kto nie widział swojego ulubionego pióra turlającego się z blatu w kierunku krawędzi ten nie wie, co to groza. To uczucie, kiedy wiesz, co zaraz się stanie i wiesz, że usłyszysz uderzenie o podłogę, masz poczucie nadchodzącej katastrofy, ale nic nie możesz zrobić. Może wstałeś na chwilę i te dwa kroki do biurka to teraz droga na Marsa? A przecież, już zanim je zrobiłeś, słyszałeś „w tle” cichy turkocik toczącego się pióra. Zareagowałeś po ułamku sekundy, odwróciłeś się i gdzieś na skraju pola widzenia widzisz podłużny kształt, przechylający się właśnie przez krawędź z tą nieuchronnością, z jaką łódź z ciałem Boromira runęła wodogrzmotami Rauros. Teraz klęcząc, oglądasz pod światło wygiętą stalówkę i żałujesz, że tak późno usłyszałeś róg syna Denethora nie odebrałeś wcześniej z czyszczenia dywanu, o co prosiła żona.

3. Tylko raz elastyczna stalówka

Przeczytałeś w sieci, że ten model pióra to semi-flex i koniecznie chcesz to sprawdzić. Co może pójść nie tak? Najwyżej się nie wygnie. Sprawdzasz. Owszem, ugina się. Ten jeden raz. Pech, zwyczajny pech. Trudno inaczej to nazwać, choć złośliwi powiedzą, że błąd. A konkretnie błąd poznawczy zwany efektem potwierdzenia, który sprawia, że z dostępnych informacji wybieramy te, które potwierdzają nasze oczekiwania i hipotezy. Rzecz w tym, że ulega mu większość populacji, więc to niezależne od Ciebie, tacy już jesteśmy. Czyli jednak pech, nie błąd. Ufff… Zresztą, kto by się liczył z opiniami malkontentów, którzy chcą nam tylko zepsuć radość z fleksa za grosze.

4. Konieczność używania długopisu na poczcie

Bierzesz druczek, triumfalnym gestem wyjmujesz z kieszeni pióro (słychać szepty), odkręcasz (kolejka za Tobą szumi), pochylasz się nad blatem, widzisz jeszcze zamglony zachwytem wzrok urzędniczki pocztowej, rozbawionej do łez i… plama. Co za pech! Papier chłonie atrament jak bibuła i zamiast efektownej litery z równie efektownymi zawijasami jest wielkie coś w prestiżowym kolorze VMail North African Violet. I nic nie poradzisz. Pospiesznie chowasz pióro i pokornie przyjmujesz długopis na sznurku, starając się nie słyszeć śmieszków za plecami. Jeszcze odbiór awizo i będziesz mógł zostawić to za sobą. Ha! Odbiór potwierdza się na wydruku, więc sięgasz do kieszeni (czas na rewanż!) i zastygasz z uniesioną stalówką nad podsuniętym przez panią z okienka tabletem. Szach mat. Czas umierać.

5. Przeciekające pióro w kieszeni marynarki

Co oni się tak patrzą? Nagle uwaga wszystkich uczestników spotkania skupia się na Tobie i za nic w świecie nie rozumiesz, o co chodzi. To znaczy – też uważasz, że Twoje ostatnie pytanie było dobre, ale nie aż tak, żeby wszyscy patrzyli na Twoją marynarkę. Zaraz, zaraz? Marynarkę? Rzut oka i wiesz. Malownicza plama wskazuje miejsce, w którym schowałeś pióro. Nie wykonuj nerwowych ruchów, już po wszystkim. Zachowaj spokój, nawet jeśli atrament był czerwony i oczy niektórych się otwarte naprawdę szeroko.

Do tej grupy pechowych zdarzeń należy i ta sytuacja, kiedy Twoje pióro wylało, ale dowiadujesz się o tym, czując dziwną śliskość pod palcami i obserwując ich nienaturalne zabarwienie. Nie próbuj ich oblizywać. Pal licho możliwy w atramencie fenol, ale przeniesienie kolorów na usta i język może nieść niebezpieczne skojarzenia z prozą Umberto Eco, z wszystkimi tego konsekwencjami włącznie. Nigdy nie wiesz, jak daleko posunie się jakiś psychofan „Imienia róży”.

6. Błędy na końcu długiego (ważnego) tekstu

Zbliżają się święta. Wypisywanie kartek, pisanie listów i tym podobne rozrywki mogą dawać mnóstwo satysfakcji. Rodzą też nieuchronne napięcie. Wydaje się, że im bliżej końca, tym większa radość i spokój, płynące z obserwacji postów? Może i tak. A jednak trudno nie czuć rosnącej presji. Jeden błąd i karteczkę trzeba będzie wypisywać od nowa. Kiedy pomyłka nadchodzi, zastanawiasz się co Cię podkusiło, żeby sięgnąć po nietypowy kolor atramentu, świąteczną zieleń, zupełnie nie poddającą się szkolnemu zmazikowi z piórnika dziecka? No co? Kiedy w desperacji sięgasz po żyletkę (by wydrapać „rz” w wyrazie „życzenia”) to czas zmierzyć się z prawdą: piszemy od nowa.

7. Atrament kontra deszcz, woda, płyny ogólnie

Udało się. Za szóstym razem napisałeś bez błędu. Dziesięć kartek (listów) leży gotowych do wysłania. O nie, nie tak szybko. Swoje do dodania ma jeszcze kot, który musi sprawdzić ich odporność na wodę. Szczęśliwie udaje Ci się złapać szklankę, którą wywraca, wyciągając z niej łapę. Co za ulga! I w tym momencie kotuś potrząsa mokrą łapką, zraszając korespondencję deszczykiem kropelek. Nerwowo przełykasz ślinę na widok dziesiątków kleksików. Kot chyba wie, bo kiedy znowu siadasz do pracy, już go nie ma.

OK. Nawet koperty są zaadresowane. Nie obyło się bez walki, bo ktoś miał za długie nazwisko i zaczynałeś trzy razy. Tym razem sprytnie sięgnąłeś po zwykły niebieski atrament. Drobne błędy nie oznaczały już katastrofy. Czas na pocztę. Gdzieś w połowie drogi na Twoim nosie ląduje pierwsza kropla deszczu. No tak, grudzień przecież, święta idą. Potem druga, trzecia i nagle leje jak z cebra. Odruchowo przytulasz koperty do siebie. Dopiero na poczcie zauważysz, że masz na bluzie lustrzane odbicie adresu z kartki do kluczowego klienta. Nieczytelne, podobnie jak oryginał. Ech.

Pech bonusowy

To w sumie nie pech, a naiwność: sprzedawca nie napisał prawdy w opisie na Aliexpress.  Cudowna żywica okazuje się ordynarnym, słabym plastikiem, prestiżowa stalówka 14KGP to łuszczący się rylec do papieru, a gratisowy atrament ma 0,1 ml i wyparował w drodze z Chin. A mogliby się przecież za te 3,50 PLN z wysyłką trochę postarać…

Ciężkie jest życie miłośnika piór i pełne pułapek. Te powyżej to tylko niektóre z nich. Niech Was omijają, czego i sobie życzę. Kiedy jednak dopadną, pamiętajcie, że to cena za wyjątkowość. Jesteśmy w tej elitarnej grupie ludzi, która odróżnia tusz od atramentu i wie, że stalówka niekoniecznie jest ze stali, a irydowe kulki nie są robione z irydu… Bo rozróżniamy i wiemy, prawda..? Tak? Halo! oO

JN