Przystanek w długiej trasie. Jeden z MOPów przy autostradzie. Zachwyciłem się różami po drugiej stronie parkingu, kilka metrów od zadaszonych stolików dla podróżnych. Oczywiście zawlokłem tam syna i namawiałem, żeby i on się zachwycał.
– Czujesz ten zapach? Cudowne! – zdążyłem powtórzyć ze dwa razy, zanim poczułem na sobie czyjś wzrok. To siedzący parę metrów dalej ludzie patrzyli na mnie okrągłymi ze zdumienia oczami. Dałbym sobie rękę uciąć, że na ich twarzach malowało się obrzydzenie! Boszszsz… Że niby zarośnięty, gruby facet w bojówkach nie może zachwycać się różami!? Pfff… Jedziemy więc dalej ubogaceni pięknem natury, a ja mruczę pod nosem coś o idiotycznych stereotypach i uprzedzeniach.
Kolejny przystanek, inny MOP. Zaparkowałem tuż przed toaletami, bo… musiałem, bardzo musiałem. Przez uchylone drzwi samochodu natychmiast wyczułem charakterystyczny zapach. Woń ducha publicznych toalet, dżinna z pisuaru, który natychmiast mnie omotał i zaprowadził przez otwarte na oścież drzwi, bym oddał mu cześć, wprost do… blaszanej rynny, ciągnącej się przez całą długość ściany. Zaczadzony jego dusznym bukietem, z trudem wydostałem się z pułapki, obmywszy pospiesznie ręce. Zanim usiadłem w fotelu kierowcy, zapewne jeszcze odurzony, doznałem olśnienia.
Ludzie na poprzednim MOPie. Siedzieli kilka metrów od róż. I kiedy ja głośno składałem hołd cudownemu zapachowi, oni czuli złożoną woń, niesioną powiewem wiatru z otwartej tuż przed nimi toalety. Mieszankę aromatów z UE i spoza UE.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, to wiadomo. Punkt wąchania też.
jn, 2020-09-09