Zatrzymała się tylko na chwilę – chciała upewnić się, że ktoś mu pomoże. Przecież za moment jakiś człowiek na pewno podniesienie go i uratuje. Ona tym razem nie mogła. Nie wtedy.
A jednak. Gęsta rzeka niestygnącej lawy nóg, siatek pełnych zniczy i kwiatowych wiechci, jak za dotknięciem boskiego dmuchnięcia, rozstępowała się przed nim na moment, by tuż za nim na zawsze się zamknąć.
Więc tylko na chwilę. Wzięła go, by pomóc odejść. Przecież on jedną łapą jest już tam. Jego prawie tu nie ma. Zresztą, dla nich nigdy go nie było. Jakby czarne futro stopiło się z czernią płaszczy i spodni.
A jednak postanowił zostać jeszcze trochę. Tylko tyle, ile trzeba, by znalazł się ktoś, kto zabierze go na zawsze. Niestety, kiedy już ktoś taki się pojawił, to tylko na chwilę. Czekali więc, aż przyjdzie człowiek gotowy na więcej.
…
Napisała do mnie, żeby chwilę porozmawiać. Nic wielkiego. Akurat chwilowo wszystko wydawało mi się zrujnowane na zawsze. Widząc to, postanowiła przysiąść się na moment. Opowiedziała mi o Filemonie.
Zawsze chciałem mieć czarnego kota. I oto wracałem z jednym takim, wrzeszczącym w transporterze, marząc o tym, by przestał choć na kilka sekund. Godzinna podróż wydawała się wiecznością. Myślałem o tym, że jest stary i nasze zawsze to może być tylko krótka przygoda.
Pewnego dnia zapytałem, czy nie chciałaby odwiedzić nas na chwilę i zobaczyć, jak sobie radzimy. Przyjechała. Potem znowu, kolejny raz, i znowu. W końcu uznaliśmy, że nie ma sensu ciągle wyjeżdżać, by po chwili wracać. Jakiś czas później obiecaliśmy sobie, że to na zawsze.
…
Pierwszy raz niemal straciliśmy go na zawsze, kiedy pojechał na krótki zabieg. Nie oddychał długą chwilę, ale po trwającej całą wieczność reanimacji doszedł do siebie.
Drugi raz rozstawaliśmy się po obejrzeniu zdjęcia RTG jego szczęki. Wyrok. Potwornie ryzykowna operacja, ciężkie kalectwo i niepewne rokowania, albo pewna śmierć. Raczej tygodnie, niż miesiące. Szczęśliwie, śmierć chyba zgubiła adres.
Wiedzieliśmy, że przecież nie na zawsze, ale liczyliśmy na więcej, niż krótką chwilę. I rzeczywiście, przez kilka lat najwyraźniej nie mogła go znaleźć, choć co chwilę drżeliśmy, że właśnie puka do drzwi.
Kilka dni temu sami ją zawiadomiliśmy. Nasze wspólne zawsze było już cieńsze niż nitka porannej mgły. Filemon już nie chciał tu być. Tylko chwila dzieliła go od wieczności. Nie chcieliśmy, by była wypełniona nieustannym cierpieniem.
…
Zawsze będę mu wdzięczny – stanął na naszej drodze, zanim jeszcze wiedzieliśmy o swoim istnieniu. Sprowadził nas ku sobie i towarzyszył we wszystkim. Zawsze cierpliwie akceptował kolejne koty, znoszone do domu, choćby na krótko. Powitał na świecie troje nowych ludzi, którzy teraz płaczą i narzekają, że mieli z nim tylko krótką chwilę. Zrobił tyle dobrego, a teraz odszedł na zawsze. Choć może rozstajemy się tylko na chwilę?