Prosił w lutym śnieg zimę, niezbyt wydarzoną,
By mu wreszcie harcować z ludźmi pozwolono.
Tak jej do sukni padał: błagam matko miła!
Aż go wreszcie znużona z nieba wypuściła.
Już pędził wprost ku ziemi, wirując płatkami,
Cieszył się na bałwanki, rzucanie śnieżkami.
Już słyszał, jak pod butem gdzieś na ścieżce trzeszczy.
Tak się do tego spieszył, że się zgrzał i… zdeszczył.
Chciał sypnąć wreszcie z chmury i zapomniał brata,
Więc mróz został w pałacu, a śnieg w kroplach lata.
Nadchodzi czas na morał, z tego bajki słyną:
Nie napalaj się zbytnio, bo możesz popłynąć.
JN, B-B, 2020-02-04