– Śłodki – usłyszałem nad głową. Mały grzybek, któremu robiłem zdjęcie, rzeczywiście urzekająco wyrastał z kory.
– Mhm… – sapnąłem, usiłując wygiąć się tak, by złapać najlepszy kadr. Migawka klasnęła dwa razy.
– Słodko wygląda – dodałem i podniosłem wzrok.
Nieopodal stała dziewczyna. Kobieta. Pani. Patrzyła w moją stronę, kręcąc na palcach loki z gęstych włosów. Chyba właśnie wyszła z gęstwiny, bo jeszcze nie zdążyła strzepnąć z siebie liści, igieł i małych gałązek.
– Śłodko smakuje. Cudowny dodatek. – Uśmiechnęła się lekko, choć jej twarz pozostała prawie nieruchoma.
Prawdę mówiąc, dałbym sobie głowę uciąć, że się nie uśmiecha, ale przecież wyraźnie słyszałem, że jest inaczej. Sepleniła radośnie tonem rozczulonego dziecka.
– Te żółte też… – szepnęła i razem z dźwiękiem głosu zbliżyła się tak płynnie, jakby mieszała się z powietrzem.
Zakręciło mi się w głowie od mdłego smaku, który nagle poczułem w ustach. Coś zapachniało intensywnie, jak świeżo roztarte zioła.
Wstałem najszybciej, jak potrafiłem. Dźwięk rozdzieranego materiału zaskoczył i mnie, i ją. Schyliłem się po telefon, który wypadł z kieszeni oderwanej przez gałąź i jak pijanego zniosło mnie na drzewo. Musiałem złapać się pnia, żeby stanąć prosto. Przez chwilę dostrzegłem w jej oczach coś jakby rozczarowanie i… już nie patrzyła na mnie. Patrzyła z zainteresowaniem gdzieś dalej, nad moim ramieniem. Dzieci!
– Dzieciaki! – Chyba nie do końca zapanowałem na głosem, bo ptaki zerwały się przestraszone z drzew. – Wracamy!
Chłopcy, mrucząc jak małe niedźwiadki, wygramolili się znad strumienia. Ich siostra niechętnie zamknęła czytnik i zeszła ze sterty drewna. Ruszyłem gwałtownie w tamtą stronę. Parę kroków i już zgarnąłem całą trójkę przed siebie, rozkładając ramiona. Szturchałem lekko w plecy, by szybciej przebierali nogami.
– Ale tato…
– Ruchy! – warknąłem i przyspieszyłem kroku. Gdzieś za moimi plecami kobieta klęczała przy drzewie i zrywała grzyby.
Samochód stał na skraju lasu, tuż przy wylocie ścieżki. Uruchamiając silnik, popatrzyłem jeszcze raz na drugi jej koniec, w stronę polany. Nikogo tam nie było. Wycofałem do głównej drogi.
– Tato, dlaczego tak szybko wracamy? – Starszy postanowił zaryzykować pytanie.
– Nie podobało mi się zachowanie tej pani.
– Jakiej pani?
Udało mi się trafić w przycisk i odtwarzacz zagłuszył brak odpowiedzi. Skoncentrowałem się na prowadzeniu – bolała mnie głowa, czułem, że zaraz zwymiotuję.
– Tato, a co to za grzyby? – Głos z tylnego siedzenia ledwo przebił się przez muzykę.
– Jakie grzyby?
– Te na podłodze.
Ludzie patrzyli na mnie jak na wariata, kiedy wyskoczyłem z samochodu w zatoczce autobusowej, by garściami wyrzucać żółte grzybki do przystankowego śmietnika. Kwadrans później byliśmy wreszcie w domu.
– Musisz ich przejąć! – Poszedłem spać na górę, nie czekając na odpowiedź żony.
Obudził mnie słodki zapach… jej wody toaletowej. Poczułem na policzku ciepło oddechu i usłyszałem charakterystyczny dźwięk wciąganego nosem powietrza. Obwąchiwała mnie. Po chwili zrozumiałem, o co chodzi. Sprawdzała. Sprawdzała, czy nie piłem. Dzieci musiały już wszystko opowiedzieć.
Udałem, że ciągle śpię i otworzyłem oczy dopiero, kiedy cichy trzask zamykanych drzwi oznajmił koniec inspekcji. Leżałem jeszcze chwilę, a potem wykąpałem się i zszedłem do kuchni na kolację.
– Położyłaś ich? Dzięki! – Usiadłem przy niewielkim, składanym stole.
– Mhm… – Podała mi sztućce i zaczęliśmy niespiesznie jeść. – Powiesz mi, co się stało na spacerze? Dzieciaki były trochę przestraszone.
– W sumie sam nie wiem… – mruknąłem i krótko opisałem sytuację. Ryż nie zdążył nawet wystygnąć na talerzu.
– Kojarzę ją. – Poczułem jak na dźwięk tych słów pomidor utyka mi w gardle. – Ty też powinieneś.
Musiałem wyglądać bardzo pociesznie, bo wybuchnęła śmiechem.
– Pamiętasz, jak bawiliście się z kumplami w braci Grimm? Nagrywaliście historyjki zasłyszane w okolicznych wsiach. To było nawet interesujące…
Rzeczywiście. To był jakiś projekt unijny, albo grant dotyczący kultywowania lokalnych tradycji. Jeździliśmy po całym regionie i słuchaliśmy ludzi. Miała z tego powstać książka, ale ktoś zmienił zdanie i całość przepadła. Gdzieś nawet miałem jeszcze notatki z nagrań.
– Coś kojarzę… to była wiejska legenda o postaci, która czyha w lesie, nic szczególnego…
Żona uśmiechnęła się nieznacznie. Widelec, którym przesuwała grzybka po talerzu, cicho zgrzytał na porcelanie.
– Może ta dzisiaj, to jakaś szalona cosplayerka? Wiesz, babcia jej opowiedziała bajkę i dziewczyna postanowiła kogoś nastraszyć… Co za szczęście, że trafiła na ciebie. – Grzyb wystrzelił spod sztućca w moją stronę.
– Taaak… Tam chodziło o młodych mężczyzn i chłopców. Ludzie gadali, że czasem porywa jakiegoś, by odnowić siły ich kosztem. – Sięgnąłem po salaterkę. Jeszcze chwilę temu była w niej marchewka z groszkiem.
– No to akurat ty raczej nie masz powodu do paniki, mój śłodki? – Roześmiała się na całe gardło.
Gęste włosy rozsypały się za oparcie, kiedy odchyliła głowę. Zapachniało lasem. Powoli wstawała z krzesła, patrząc mi w oczy, jakby wzrokiem chciała powstrzymać ewentualny atak. Dopiero teraz dostrzegłem, że chusteczka, którą przed chwilą wycierała usta, to dziecięca koszulka w dinozaury…
– Grzybiucha. Nazywali cię Grzybiucha! – rzuciłem się przez stół, roztrącając naczynia pełne żółtych kapeluszy.
JN, B-B, 2019-09-27